poniedziałek, 14 kwietnia 2014

dwa.

Choć to dopiero godziny popołudniowe, niebo z powodu zapowiadanej burzy pociemniało w zaskakująco szybkim tempie, skutecznie przedłużając tę i tak zresztą zapewne bezsenną, nadchodzącą noc o kilka godzin. Bezlitosny wiatr wyginał rozłożystymi koronami drzew z taką siłą, jakby miał zamiar je poprzewracać, uprzednio wyrwając z korzeniami z porośniętego soczystą, zieloną trawą podłoża. Krople deszczu nieprzerwanie, z coraz większą siłą udarzały o dach w rytm smutnej melodii. Podobnie było z płaczem Lii, który z każdą chwilą narastał. Nawet tak uwielbiana przez nią maskotka wylądowała na podłodze. Mała wyraźnie potrzebowała bliskości. Poczucie, że nie jest sama, równomierne bicie serca w które była wsłuchana miały ją uspokoić, być potencjalnym lekarstwem, które ukoi jej ból jej małego serduszka. Zaróżowione od płaczu, urocze, niebieskie oczka, jakie to maleństwo odziedziczyło po Fabregasie zalane były łzami, które leniwie, jedna po drugiej spływały po jej purpurowych policzkach. Julia przy pomocy śnieżnobiałej, nawilżonej chusteczki jaką wyjęła z niebieskiego pudełka znalezionego w tej chwili pod ręką, starała sie otrzeć słone krople z tego niemal anielskiego, dziecięcego oblicza, jednak bezskutecznie, bo z każdą chwilą pojawiały sie nowe. Nie tylko mała dziewczynka opłakiwała stratę rodziców, nawet przyroda robiła to razem z nią. Lia licząca sobie niespełna półtora roku, nie do końca jeszcze wszystko rozumiała, ale z pewnością wyczuwała. Julia i Gerard bardzo starali się nie uzewnętrzniać przy niej swoich uczuć, tym bardziej teraz, po ostatnim pożegnaniu swoich przyjaciół, ale na niewiele się to zdało. To, że owa dwójka wreszcie przyjęła tą stratę do wiadomości, wcale nie oznaczało, że się z nią pogodziła, bo na to chyba nigdy sie nie zdobędą.

Brak prądu nie działał na Hernandez pozytywnie. Czuła się nieswojo, bo jakby nie patrzeć, choć bywała w domu Danielli i Cesca częśćiej niż w swoim, to teraz miażdżyła ją przytłaczająca pustka i powracające wspomnienia, które wiązały sie niemal z każdym elementem wystroju tego domu. Przecież urządzała go razem z przyjaciółką, powinna czuć sie jak u siebie, dlaczego więc było wprost przeciwnie? Może dlatego, że Dani była sercem i duszą tego domu, bez niej nigdy już nie będzie tak samo. Co z tego, że nawet teraz w uszach kobiety rozbrzmiewał beztroski i bardzo realistyczny śmiech brunetki, albo, że wyczuwała jej obecność. Hernandez wciąż miała nadzieję, że drzwi wejściowe zaraz się uchylą a w nich pojawi się para przyjaciół cicho szepczących między sobą i starających się zapanować nad chichotem, bo Cesc znowu zapomniał. Naprawdę, ja nie wiem o czym ty myślisz w takich chwilach! Naśmiewała się z niego Daniella zabawnie wywracając przy tym oczami. O tobie. Czyli o kobiecie, która uczyniła mnie najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Odpowiadał za każdym razem po czym czule całował ją w usta. Top wszystko wywoływało ukłucie zazdrości w sercu Julii, ale przede wszystkim była zadowolona z tego, że jej najlepszej przyjaciółce wszystko się układa i że  wreszcie spotkała wartościowego mężczynę, z którym będzie mogła nie tylko spędzić reszte życia, ale także się nim cieszyć. 
Stojące na stoliku i na komodzie świece, które uwalniały tak uwielbiany przez panią Fabregas zapach wanilii i swoim światłem odrobinę rozjaśniały wszechobecną ciemność, chcąc nie chcąc kojarzyły sie blondynce ze światłem kolorowych zniczy zapalonych na grobie przyjaciół. Podobno życie można porównać właśnie do takiej płonącej świecy. Gdy gaśnie, to z czającą sie w człowieku iskierką życia dzieje sie tak samo.

Niektóre świece gasną chyba przez przypadek. Pomyślał Pique wpatrujący się w wielkie zdjęcie swoich roześmianych przyjaciół w ozdobnej ramie, zawieszone nad komodą. A może ktoś im pomógł? Przywołał w myślach to dręczące go od kilku dni pytanie dusząc płomień jednej ze świec przy pomocy swoich palców. Nawet nie odczuł, że się poparzył. Ból fizyczny był niczym w porównaniu z tym psychicznym, który oczywiście dominowął i odbierał człowiekowi radość życia i chęci do wszystkiego. Najgorsze było chyba to, że nic nie dało się z nim zrobić.  
Światło błyskawicy na kilka sekund oświetliło całe pomieszczenie zwiastując poteżny grzmot.  Uderzył on  w coś niepodal, a towarzyszył temu dźwięk jakby rozdzierającego się na pół nieba. Julia nawet nie odważyła się spojrzeć w którekolwiek okno. Słysząc owy dźwięk jej ciało zadrżało ze strachu a ona sama przymknęłą powieki. Przytuliła do siebie łkającą Lię jeszcze mocniej i usiadła na kanapie. Nawet teraz miała wrażenie, że stanie się obiektem drwin dla Pique, tak więc starała sie zachować wewnętrzny spokój i opanowanie, ale nie było to łatwe. Najchętniej schowałaby sie pod łóżkiem, tak jak robiła to w dzieciństwie. Ach, wtedy wszystko było o wiele prostsze. 
Gerard widząc spłoszoną blondynkę powstrzymał uśmiech. Widać nie jest taka odważna, za jaką chce uchodzić. Rozsiadł sie wygodnie na przeciwległym końcu kanapy i uważnie obserwował przybliżającą sie do niego z każdym kolejnym wyładowaniem atmosferycznym, Julię, trzymającą w ramionach powoli zasypiające ze zmęczenia dziecko. 
Była tak blisko, że czuł zapach jej szamponu, w którym wyraźnie dominowała zielona herbata, przemieszany oczywiście z charakterystycznym zapachem oliwki dla dzieci. Lia wciąż, już chyba nie do końca świadomie bawiła sie długimi, lekko kręconymi blond włosami swojej opiekunki. 
Na początku mężczyzna tylko położył swoje ramie na oparciu kanapy, ale za chwile jakby zupełnie automatycznie przygarnął Julię do siebie i pocałował małą w czółko, na co ta lekko sie skrzywiła, albowiem przeszkadzał jej kujący zarost Gerarda, po czym położyła swoją malutką rączke na jego policzku jakby chciała go od siebie odepchnąć i odkręciła pokrytą ciemnymi włoskami główkę w drugą stronę. Od wypadku rodziców, nie powiedziała ani słowa. Owy fakt trochę niepokoił oboje jej opiekunów. 
Wtuleni w siebie, wkrótce odpłynęli w krainę Mofeusza.
Bardzo wcześnie rano Julia, zbudzona uciążliwym chrapaniem Gerarda, przetarła zaspane oczy. Wciąż ogarnięta potrzebą snu i chęcią naładowania baterii na zbliżający się ciężki dzień, pewnie znowu ułożyłaby głowę na kolanach gGerarda i odpłynęła w nicość, gdyby nie to niepokojące uczucie pustki. Jej obolałe ramiona od ciągłego noszenia i tulenia córki Fabregasów dawały o sobie znać. Nie przeszkadzało jej to, po prostu czuła, że żyje. Chciała znów przygarnąć do siebie małą Lię, tyle, że nigdzie jej nie było...

— ~` * ¤ * `~ —  

Kochane, a więc rozdział dopiero teraz. W kwestii usprawiedliwienia moge powiedzieć tylko tyle, że w maju mam maturę. Myślę, że nie muszę nic więcej tłumaczyć, to sie rozumie samo przez się. ;>

hah, Wy tak wszyscy tą mature przeżywacie. zobaczycie co to jest na studiach i dopiero będziecie narzekać ;b co do rozdziału - oceńcie same. przy okazji z nowym na TQPS się zareklamuję.  
EDIT: a jakby ktoś sobie zażyczył, to moge nagłówek zrobić, no, ewentualnie tło ;p


C&J